Zabiegany Wojtek Pajestka, czyli poznajcie naszą kadrę

07.02.2018 Uczelnia

Od czasu do czasu na naszej stronie pojawiają się doniesienia dotyczące osiągnięć pracowników PWSZ. W pewnej dziedzinie bezapelacyjnie i bezkonkurencyjnie dominuje pracownik Biura Karier, Promocji i Współpracy - Wojtek Pajestka. Jaka to dziedzina? Oczywiście - bieganie. W przenośni i dosłownie nasz Wojtek jest ZABIEGANY. Tak więc o bieganiu właśnie z Wojtkiem rozmawia Anna Strzelecka.

Biegałeś od zawsze? Jak to się zaczęło?
Sport zawsze towarzyszył mojemu życiu i był mi bardzo bliski. Jako pięcioletni chłopiec zacząłem grać w piłkę nożną. Najpierw w Katowicach, gdzie się urodziłem i mieszkałem, a potem – przechodząc przez wszystkie grupy wiekowe – w Stali Sanok. To w tym klubie osiągnąłem wiek juniora i rywalizowałem z Wisłą Kraków o awans do Mistrzostw Polski. Niestety, w dwumeczu okazaliśmy się słabsi, ale tych chwil się nie zapomina. Zwłaszcza że na Wierchach strzeliłem Wiśle bramkę. Potem przyszedł czas na studia i mniej czasu na piłkę, chociaż jeszcze parę dobrych lat grywałem m.in. w czwartoligowym wówczas Orle Bażanówka. To również było niesamowite, kiedy do małej Bażanówki przyjeżdżały Karpaty Krosno, Resovia Rzeszów czy inne drużyny z dużych miast. Potem przyszła kontuzja i skończyłem z piłką. Ale zacząłem biegać.

Czym było dla Ciebie to bieganie?
Początkowo nie traktowałem tego w jakiś szczególny sposób. Ubierałem się i szedłem pobiegać - bez planów treningowych, bez pulsometru, dla własnej satysfakcji, samotnie. Ale od jakiegoś czasu jest dla mnie czymś znacznie więcej. Blisko rok temu poznałem fantastycznych ludzi z grupy „Pozytywnie Zabiegani Sanok” i od tego momentu moje pasja zyskała nowy wymiar. Wspólne treningi, wspólne wyjazdy na zawody - coś fantastycznego, czego w Sanoku wcześniej nie było. Ludzie tworzący jedną wielką rodzinę biegową, do której dołączyć może każdy, kto chce pobiegać. Oczywiście, wcześniej musi przejść egzamin u prezesa (śmiech), ale to tylko formalność. „Zabiegani” dają mi takiego kopa, taką motywację, że jestem przeszczęśliwy, że do nich trafiłem. Jeśli także chcielibyście stać się częścią tej rodziny, zapraszamy na spotkanie i wspólne bieganie w każdy piątek, o godzinie 19:30, obok Areny Sanok.

Czy oprócz biegania z rodziną „Zabieganych”, biegasz także z… rodziną Pajestków?
Ostatnio coraz częściej mój 8-letni syn Ksawery zaczyna ze mną próbować. Startował już nawet w zawodach. Zapisałem go na kolejne. Mam nadzieję, że się nie zrazi, a „zarazi” bieganiem.

Jak znosisz zmienne warunki atmosferyczne na naszych szerokościach? Czy bieganie w deszczu, na mrozie, podczas wichury jest jeszcze zabawne?
Dla biegacza nie ma czegoś takiego jak zła pogoda. Deszcz, mróz, czy inne ekstrema nie są w stanie zatrzymać mnie w domu. Nawet żona (śmiech). Dzisiaj odzież dla biegaczy jest na takim poziomie, że nawet bieganie przy -20 stopniach może być wielką przyjemnością. I często jest. Trzeba tylko na początku trochę zainwestować, żeby nie zrobić sobie krzywdy.

Mam wrażenie, że bieganie daje Ci znacznie więcej, niż by się wydawało na pierwszy rzut oka?
Daje mi bardzo wiele. Przede wszystkim uwolnienie głowy i ciała od problemów, które towarzyszą w życiu i nawarstwiają się powoli w świadomości. Pozwala mi wyzbyć się tego. Idąc biegać, chociaż na chwilę zapominam o wszystkim.

A w jakich najbardziej ekstremalnych biegach startowałeś?
Te najbardziej ekstremalne jeszcze przede mną. Zważywszy że w tym roku kończę 40 lat, może się to wydać co najmniej zastanawiające. Ale uważam, że każdy wiek do biegania jest dobry:) Do tej pory największym moim wyzwaniem była tegoroczna „Triada Zimowa”. Trzyetapowy bieg górski, odbywający się w Gorcach, Pieninach i Beskidzie Sądeckim. Zdecydowałem się na dystans 45 km. W przyszłym roku pobiegnę już ultra. Niesamowita przygoda, niesamowite widoki i niesamowici ludzie. Zwłaszcza wspomniani już „Pozytywnie Zabiegani”. Zapisany byłem także na tegoroczny „Zimowy Maraton Bieszczadzki”, ale ze względów rodzinnych musiałem odpuścić. Za rok go pokonam.

Z jakiego osiągnięcia - czy też pobicia jakiego rekordu - jesteś najbardziej dumny?
Nie biegam dla rekordów, chociaż w głowie zawsze jest gdzieś jest chęć zrobienia lepszego wyniku. Nie nastawiam się jednak na to. Najważniejsza jest dobra zabawa i dobiegnięcie do mety bez kontuzji. A to wymaga poświęceń i czasu. Trzeba po prostu trenować. W tym bardzo pomaga mi Łukasz Łagożny, który przygotowuje mi plany treningowe i odpowiednio motywuje.

Takie hobby niewątpliwie wiąże się z wieloma przygodami – czy to na trasie, czy też w trakcie przygotowań. Które z nich wspominasz do dziś?
Takich przygód jest bardzo wiele. Bardzo często, zwłaszcza przy wbieganiu na Orli Kamień, zdarza się, że spotykam na ścieżce zwierzęta. Jeżeli są w dużej odległości, to nie ma problemu. Gorzej, jak dorodny jeleń przeskoczy mi ścieżkę niemal przed nosem. Wtedy ciśnienie wzrasta, a serce podchodzi do gardła. Na Orlim widywałem także wilki. Na szczęście nie spotkałem jeszcze niedźwiedzia, chociaż leśniczy, nomen omen pan Wilk:), opowiadał mi, że spotyka się je w tym rejonie, i ostrzegał. Nie chciałbym trafić na misia, ponieważ z pewnością jest dużo szybszy ode mnie.

Jakie jeszcze cele sobie stawiasz? Co chciałbyś osiągnąć?
Gdybym chciał dorównać moim przyjaciołom z „Pozytywnych” w liczbie startów, brakłoby mi życia. Dlatego moje marzenia będę realizował w tempie, które pozwoli mi osiągać cele na moją miarę. Co nie znaczy, że odpuszczam – wręcz przeciwnie, w roku 2018 mam zamiar przebiec 2018 kilometrów:) Zapisałem się na kilkanaście biegów, głównie górskich, chociaż nie braknie również startów na asfalcie. Jak zdrowie dopisze, rok zakończę startem w „Ultramaratonie Bieszczadzkim”, na który już jestem zapisany.

W takim razie życzymy spokojnej głowy, realizacji celów, no i – chyba tak się mówi w podobnych okolicznościach? – połamania nóg!:)

Nasze serwisy używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili.